poniedziałek, października 30, 2006

Sesyjka :)

No to pierwsza nowa sesyjka zakończona. Humorek rzeczywiscie się od tego poprawił ;).

Moja nowa postać nazywa się Otaku Saki. Otaku to rodzina z klanu Jednorożca, więc jest swego rodzaju outsiderem w całej reszcie swiata Rokuganu. Do tego jak na kobietę z rodu Otaku przystało, ukończyła szkołę Panien Wojny Otaku - szkołę, do której nie dopuszcza się żadnych facetów (panowie z rodziny Otaku pełnią zaszczytną rolę opiekowania się końmi - sami nie mogą ich dosiadać). Samurai-ko z tej szkoły nie składają żadnej przysięgi czystosci (na szczęscie ;) ), same wybierają moment, w którym należy odłożyć miecz i zacząć służyć klanowi w inny sposób, dbając o jego przetrwanie. Przy tym jesli dobrze zrozumiałam, klan Jednorożca jest tym, w którym panuje największa swoboda zawierania małżeństw - wcale nie muszą być one aranżowane (aczkolwiek biorąc pod uwagę powinowactwo krwi ciężko tego uniknąć).

Tyle o mojej postaci, nie ma ona jakiejs szczególnej historii, jest dosć przeciętna, jedyna chyba wyróżniająca ją rzecz to to, że dla przyjemnosci gra sobie czasem na flecie - to prawdopodobnie sposób na odreagowanie raczej milczącego trybu życia panien wojny ;).

Saki żyła sobie spokojnym, niczym nie zakłóconym, zwyczajnym życiem Jednorożca do momentu przybycia pewnego posłańca. Co wiózł, od kogo i do kogo - tego nie wie i nie ma to znaczenia. Znaczenie ma fakt, że na ziemie Jednorożca przybył sam, gdyż niedaleko granicy, jeszcze na ziemiach Lwa, które przekraczał, jego yojimbo oddał życie ratując go przed stworzeniem przypominającym te z Krain Cienia. Oznaczało to, że nikt nie będzie chronił posłańca w drodze powrotnej, a do tego nie można było dopuscić. szczególnie gdy posłańcem był członek jedynego w miarę przyjaznego klanu - Żurawia. Saki powierzono misję poprowadzenia posłańca bezpiecznie przez ziemie Lwa, aż do jego miejsca przeznaczenia na ziemiach rodzinnych.

Dziwna to była para, szczególnie gdy popatrzeć na nich dosiadających koni, tudzież raczej konia (pięknego, wielkiego i dumnego wierzchowca Otaku) i psa (kuca znaczy, skakać to on pewnie umie, ale wyglądać to nei wygląda ;) ). Ale tak naprawdę dziwni stali się, gdy dołączył do nich trzeci towarzysz. Matsu. Dla niewtajemniczonych nadmienię, że Matsu to jedna z najbardziej wojowniczych rodzin klanu Lwa. Przy czym taki drobiazg - Lwy i Żurawie delikatnie mówiąc bardzo się nie lubią. Bardzo. A Jednorożce strzegą żurawich granic - wniosek w kwestii ich relacji z Lwami chyba jest oczywisty ;).

Skąd wziął się Matsu? Został w sumie kozłem ofiarnym. Patrol Lwów znalazł ciało yojimbo, honor wymagał by ktos przekazał miecze zmarłego jego rodzinie. Ktos musiał pojechać na ziemie znienawidzonych Żurawi. A że już się tam wybierała wspomniana parka - można im było kogos dorzucić :D.

W gruncie rzeczy Saki ma z tego wszystkiego największy ubaw. Ona tak naprawdę nie musi nic robić i o niczym decydować, jeżeli nie dotyczy to bezpieczeństwa jej podopiecznego. Nie musi więc nic mówić, niczego załatwiać, a kolei jakiekolwiek interakcje między Lwem (dodajmy do tego że bardzo nieuprzejmym Lwem), a Żurawiem są po prostu tak komiczne, że aż brak słów :D.

Zobaczymy, co będzie dalej, mam tylko nadzieję, że już się w żadnym "poleconym" zajeździe zatrzymywać nie będziemy, bo zbankrutuję w tempie ekspresowym. No w sumie Żuraw chyba szybciej ;).

Teraz sobie jedzie Saki na swoim pięknym rumaku, z jednej strony shugenja Żurawia - pięknie odstawiony, w ładne kimono podróżne, na ramieniu torba ze zwojami, a z drugiej Lew w pełnej zbroi i z maską na twarzy. A obaj na swych "koniach" nie sięgają jej nawet pasa :D.

niedziela, października 29, 2006

Bla bla bla ;)

Dzis mój były kończy 30 lat... Mam nadzieję, że udało mu się ułożyć sobie życie już chociaż troszkę, zresztą wszystko na to wskazuje :). Żałuję, że nie udało nam się zostać przyjaciółmi po zerwaniu, ale obawiam się, że to niemożliwe, za dużo między nami niezałagodzonych sytuacji... a szkoda, bo kiedys bylismy naprawdę dobrymi przyjaciółmi i miałam nadzieję, że mimo wszystko z czasem uda się do tego wrócić... No nic, dosc o tym :).

Wczoraj była imprezka, oblewanie kolejnej obrony i musze przyznać, że było zaskakująco fajnie, nie spodziewałam się. A wszystko dzięki koledze, którego poznałam, okazało się, że mamy sporo wspólnych tematów, więc wieczór zleciał niesamowicie szybko :).

Niestety humorek dobry nie pozostał na długo, naprawdę czasem mam ochotę wyrwać sobie z serca tę okrutną tendencję do identyfikowania się z cudzymi uczuciami i przejmowania się straszliwie tym jak czują się ludzie, na których mi zależy, w końcu jakby na to nie patrzeć mną się nikt aż tak nie przejmuje :/.

Dzisiaj pierwsza od dawna sesyjka u Pao, mam nadzieję, że humorek mi od tego powróci, ale już się boję co z tego wyjdzie ;).

wtorek, października 24, 2006

"Living on your own"

Jak zwykle dawno mnie tu nie było, ale taki własnie ze mnie blogger - doraźny ;).

Swiat ucieka mi spod stóp, mam wrażenie, że się czołgam, a wszystko pędzi naprzód. Staram się jak mogę nadążyć, ale zaczynam mieć tego dosć. Dobrze jest mieć zajęcie, ale ciągłe spieszenie się troszkę mnie wykańcza. Chciałabym mieć troszkę czasu dla siebie, ale nigdy tak naprawdę nie ma chwili na porządny relaks, a kiedy już wreszcie nadchodzi upragniony weekend... no cóż... wtedy rodzice też są w domu... A ja bym tak chciała troszkę mieć tego domku tylko dla siebie...

Wiem, że moi rodzicę chcą spędzać ze mną czas, chcą mnie widzieć itd., ja zresztą przecież też tego chcę, ale naprawdę rozumiem wszystkich ludzi, którzy wyprowadzają się z domu - to jest jednak zupełnie inny poziom swobody. A poza tym wtedy jak przyjeżdżasz do rodziców na ten "niedzielny obiadek" to też zupełnie inaczej sie to odczuwa - tak mi się wydaje. Szkoda, że nie stać mnie na mieszkanie na własną rękę :/. Tak bym już chciała móc sobie urządzić swoją własną małą kuchnię (ja - kuchnię! kto by w to uwierzył??), móc upiec ciasteczka jak mi przyjdzie ochota, bez innych ludzi akurat potrzebujących cos ugotować albo dopytujących się co robię... A poza tym móc po prostu zdecydować, że teraz nic nie robię, że teraz sprzątam, albo że teraz w srodku nocy zapraszam do domu gosci... a tu niestety trzeba się dostosować do rodzinnych nastrojów i planów. Ech... mój własny mały domek... albo mieszkanko... nie będę wybrzydzać ;).

Tak tylko sobie myslę, że byłoby mi wtedy samotnie... nie lubię jak nie ma innych ludzi dookoła, tak na stałę... ale chyba kotek by mi tę samotnosć osłodził, co nie? albo kilka kotków :D

Kiedys widziałam same zalety mieszkania z rodzicami, co się we mnie zmieniło? Bo raczej nie wierzę, że to swiat się zmienił, albo moi rodzice ;). Pewnie każdy powie, że "dorosłam". Może... Zmieniły się zapewne moje potrzeby... no a poza tym racja, zapomniałam, moja mama dużo mniej teraz pracuje, więc częsciej jest w domku, a do tego wymaga więcej uwagi od otoczenia ;). Kocham moją mamusię, ale czasem potrafi być nieznosna jak rozkapryszony dzieciak ;). Ciekawa jestem jak by to wyszło w rzeczywistosci z takim wielopokoleniowym domem, o którym zawsze marzyłam... może jednak lepiej po prostu mieszkać w miarę przystępnej odległosci od siebie ;).

No ale cóż, nie ma mowy o wyprowadzce na własną rękę, a z kim mieszkać też za bardzo nie mam... zresztą, szkoda zachodu teraz, jesli w przyszłosci rzeczywiscie miałabym wyjechać do innego miasta za pracą :/.

Nie mogę zakończyć jakimis negatywami, więc na koniec cosik radosnego: mam moją deseczkę!! wreszcie udało mi się zepchnąć moją sknerowatą częsć osobowosci na tyle w głąb siebie, żeby wyciągnąć pieniążki i zakupić upatrzony przed rokiem snowboard :). Teraz leży sobie spokojnie w moim pokoiku, mój piękny snowboardzik z kotem :D. Teraz tylko szukać okazji na wyjazd w góry :).

czwartek, października 05, 2006

Dobrze wychowany mężczyzna

Tak mi się zebrało na przemyslenia dotyczące facetów. Cos ostatnio zauważyłam, że tych porządnych, dobrze wychowanych to coraz mniej. Oczywiscie tutaj może mi odpowiedzieć pełne oburzenia grono męskie, że jak to niby? Zatem już spieszę tłumaczyć co rozumiem przez pojęcie "dobrze wychowany mężczyzna".

Naturalnie są pewne cechy dobrego wychowania obowiązujące wszystkich, takie jak uprzejmosć wzajemna, ustąpienie miejsca osobie starszej, używanie grzecznych słów (proszę, przepraszam, dziękuję itp - jakby ktos nie wiedział ;) ), czy nie dmuchanie dymem tytoniowym komus w twarz ;). Są jednak pewne zachowania typowo męskie, o których niestety panowie im niżsi wiekiem, tym bardziej zdają się nie pamiętać. Dla tego, kto się jeszcze nie domyslił - chodzi o traktowanie kobiet.

Ostatnimi czasy coraz popularniejsza wsród panów staje się wymówka o tresci "same chciałyscie równouprawnienia, to teraz je macie". Przepraszam bardzo, ale czy ktos się pytał mnie, co ja myslę o równouprawnieniu? No własnie. Ok, rozumiem, facet, który raz sie sparzył dostając objazd od kobiety za otwieranie jej drzwi - bo przecież nie jest niepełnosprawna i sama potrafi! - będzie miał opory przed miłymi gestami, ale okazuje się, że mówienie "ja to lubię i mi będzie bardzo odpowiadać, jak tak się będziesz zachowywał" nie skutkuje. Lenistwo i wymówka wygrywają.

Kawałek niech będzie zatem o moich poglądach na temat równouprawnienia, z którego wszyscy robią teraz jakąs wielką aferę. Czym jest walka o równouprawnienie? Wojną o to, żebysmy byli tacy sami? Nie. To jest wojna o prawo wyboru. Nawet ustawa zakłada wolnosć wyznania, z tym że wyznanie można sobie wybrać, z płcią jest trochę gorzej. Akceptuje się to, że komus religia zabrania służby wojskowej, a komus innemu kontaktu z jakims mięsem, nie ma to znaczenia w momencie kiedy tacy dwaj panowie zapragną pracować jako np. górnicy. To ich wybór, należy im pozwolić realizować pragnienia. W takim razie dlaczego nie pozwolić kobiecie? Wybrałam przykład górnictwa celowo. Osobiscie uważam zatrudnienie kobiety w górnictwie za absurdalny pomysł. Podobnie zresztą jak i absurdem jest dla mnie podnoszenie ciężarów przez kobiety. Tylko, że to ich wybór - nic mi do tego. Skoro baba wygląda już jak ciężarówka, to niech i sobie te ciężary podnosi, a na zdrowie jej. Skoro sie jakiejs ubzdurało, że chce schodzić pod ziemię, to niech złazi - może się szybko przekona, że to wcale nie takie fajne, a może wręcz przeciwnie, okaże sie rewelacyjnym pracownikiem. The point is - musimy jej pozwolić spróbować, to jej życie.

I jak się teraz do wolnosci wyboru ma porzucenie zwykłych, tradycyjnych, kulturalnych gestów wobec kobiet? Ja wybieram te gesty! A w zamian za to słyszę, że mamy równouprawnienie - ok, ja nie mam nic przeciwko temu, żeby otworzyć komus drzwi, kobietom otwieram zawsze, a chłopakom jak idę przodem, albo jak cos niosą - to chyba dosć naturalne, prawda? Podobnie kiedy ktos niesie dużo zakupów - nie będę isć obojętnie, tylko wyciągnę ręce w kierunku toreb i zapytam, czy mogę pomóc. A jak w takiej sytuacji zachowuje się przeciętny współczesny facet? "Trzeba było poprosić, to bym pomógł." No cóż, "dobrze wychowanego" mężczyzny nie trzeba prosić, chyba, że rzeczywiscie rozkojarzony jakis, wtedy czemu nie. Zgadzam się tylko z sytuacją, w której kobieta odmawia przyjęcia pomocy - wtedy mężczyzna, jako prostolinijny, może się nie domyslić, że powinien postawić na swoim i pomóc mimo wszystko, bo nie wie, że kobieta powiedziała "nie" tylko dlatego, że nie chciała jemu robić problemu (osobiscie jestem tego własnie rodzaju kobietą i mam z tym problem ;) ). Aczkolwiek facet, który tylko stoi i czeka po tym, jak kobieta powiedziała, że poradzi sobie ze zmianą koła w samochodzie to już jest wyrachowany, naprawdę - chyba, że jechał tym samochodem z babo-chłopem tudzież zagorzałą zwolenniczką bycia traktowaną jak facet ;).

Sprowadzam niniejszym wszystko do listy, która może dla panów stanowić wsparcie. Oto rzeczy, które "dobrze wychowany" mężczyzna powinien robić:
- otwierać drzwi przed kobietą;
- pomóc niesć zakupy, bagaże - jeżeli idziecie we dwójkę a torba jest tylko jedna, to powinien niesć ją facet (chyba, że to kobieca torebka ;) );
- ciężkie przedmioty nosi facet, niezależnie od wszystkiego! (no może za wyjątkiem noszenia tesciowej ;) );
- przy wspólnym stole dbać o pełną szklankę/kieliszek kobiety, chyba, że ta odmówi napoju;
- isć obok, a nie przed kobietą, do tego od strony jezdni, żeby ją osłonić;
- w towarzystwie przywitać się z kobietą, nie tylko z mężczyznami - to kobieta pierwsza wyciąga rękę, ale trzeba jej na to pozwolić i oczywiscie dłoń uscisnąć;
- przedstawić kobietę, jeżeli znajduje się ona pierwszy raz w towarzystwie znanym mężczyźnie;
- zaoferować kobiecie swoje okrycie, gdy jest zimno - nie czekając aż poprosi (no chyba, że facetowi jest też naprawdę zimno i jest przeziębiony ;) );
- osłonić kobietę przed deszczem - to mężczyzna powinien niesć parasolkę.

Do rzeczy nieobowiązkowych (mężczyzna nie wykonujący tych gestów, ale czyniący poprzednie może i tak zostać uznany za "dobrze wychowanego") należy:
- otwieranie kobiecie drzwi do samochodu;
- jeżeli są to osoby bliskie sobie, przyjaciele lub para, miłym gestem jest "zaoferowanie ramienia", czyli gest odsunięcia zgiętej w łokciu ręki od ciała, tak, by kobieta mogła złapać pod rękę - oczywiscie zakładając, że kobiecie to odpowiada, ale przecież zawsze może odmówić (rzecz szczególnie przydatna, gdy jest zimno ;) );
- odprowadzenie pod drzwi, po wspólnym powrocie ze spotkania, podobnie też przyjeżdżając po kobietę wypada podejsć do drzwi jej domu, albo chociażby wysiąsć z samochodu.

To tyle z rzeczy, które przyszły mi na razie do głowy. Generalnie sprawa jest prosta - Panowie, na takich gestach nie macie naprawdę nic do stracenia, możecie tylko zyskać!

Oczywiscie kobiety są różne, niektóre chcą dostawać codziennie kwiaty, inne uważają to za zbytek. Trzeba też umieć odróżnić sytuację, gdy jestesmy tylko przyjaciółmi od bycia parą. Kobieta od swojego własnego mężczyzny oczekuje trochę więcej niż od przyjaciela! Przede wszsytkim np. przytulania, obejmowania, trzymania za rękę - zarówno w sytuacji "sam-na-sam" jak i w towarzystwie, aczkowliek to zależy od kobiety, nie mniej jednak kobieta w parze podchodzi do wszystkich takich gestów, a szczególnie ich braku, dużo bardziej emocjonalnie niż kobieta będąca w towarzystwie tylko przyjaciela.

Kończąc na dzis otwieram komentarzowe forum dla Pań - ilu znacie "dobrze wychowanych mężczyzn"? ;)

środa, października 04, 2006

Czasem ciężko być mną...

Czy zdarza Wam sie czasem czuc tak okrutnie samotnym? A dookoła przecież tyle ludzi...

Dzis jest jeden z tych dni. Kolejny zresztą, ostatnio mam je od czasu do czasu. Taki dzień, kiedy najbardziej potrzebuję posiedzieć przytulona do kogos kochanego. Bo tu nie chodzi o towarzystwo, o to żeby mieć z kim pogadać itp., nie, tu chodzi tylko o taką ciszę i spokój otoczone ciepełkiem. Na ogól nie mam z tym większego problemu, po prostu udaję, że mi to wcale niepotrzebne, ale czasem, tak jak dzis, dopada mnie to tak, że nie mogę się tego pozbyć :/. I wierzcie lub nie, ale przytulanie się samemu nie wystarczy ;) (sprawdzałam ;) ).

Wydaje mi się, że każdy człowiek potrzebuje od czasu do czasu dobrego słowa, tak jak potrzebuje czuć się potrzebny i dostrzegany. Mój organizm reaguje strasznie głupio na takie sytuacje, bo jak chronicznie potrzebuję towarzystwa, to zamiast sie do kogos odezwać tylko się jeszcze bardziej w sobie zamykam i izoluje. Ewentualnie ograniczam się do marudzenia o tym jak to nikt nigdy o mnie nie pamięta i jak to nikt by nawet nei zauważył jak by mnie w któryms momencie zabrakło. Podobnie nigdy nie poproszę o miłe słowo, jakis komplement, czy cos, bo wtedy to już nie to samo.

Sytuacja, w której dzwonię do kogos:
- Może przyjedziesz do mnie, co? :)
- No jak chcesz, to mogę przyjechać...
Możliwe reakcje z mojej strony:
a) mam swietny humor i ochotę na towarzystwo:
- Jasne, że chcę, zbieraj się i wpadaj!
Reakcja niewątpliwie bardzo słuszna, nastawiona egocentrycznie, czyli cały swiat działa tak jak ja chcę.
b) mam fazę "nikt mnie nei potrzebuje, nikomu na mnie nie zależy":
- Ok... to może zobaczymy się innym razem...
Reakcja nienajlepsza, oparta na stwierdzeniu, że "skoro Tobie nie zależy, żeby przyjechać, to nie przyjeżdżaj" oraz "nie chcę, żebys robił(a) cos dla mnie tylko dlatego, że ja tego chcę, to ma wynikać także z Twoich chęci".

I jak tu dojsć ze sobą do ładu? No bo co to ma niby być "chcę, ale nie chcę" :/. Inicjatywa z drugiej strony wychodzi niestety niezwykle rzadko, jak to mówią "umiesz liczyć, licz na siebie", czyli chcesz cos zrobić, gdzies pójsć - musisz to zaproponować, inaczej zapomnij, że to się stanie. A ja i tak liczę na to, że sie stanie ;).