piątek, sierpnia 17, 2007

Ćwiczonka

Nareszcie udało się zmobilizować Kasię do jakichś ćwiczeń. Tak więc jestem po moim pierwszym od dawna treningu :). Mam nadzieję, że fakt, iż o mojej chęci ćwiczenia piszę tutaj zmobilizuje mnie do niego bardziej, bo mieć ładniejsze ciałko i lepszą kondycję to by się chciało Kasi, ale najlepiej jakby to się jakoś samo zrobiło ;).

Tak więc dziś cieszę się niewielkim bólem odczuwalnym w prawie każdej partii mięśni i raduję się, że żyję :D. Jutro za pewne z powodu znacznego nasilenia owego "radosnego" bólu będę się co najwyżej "cieszyć", że umieram, ale co tam ;). Warto :).

P.S.
55% Final Fantasy X-2 za mną, tylko grać mi nie dają!!!

piątek, sierpnia 10, 2007

Szantaż emocjonalny

Ostatnio pojęcie "szantażu emocjonalnego" często przewija mi się przez głowę w odniesieniu do różnych osób, jako że zdaję się być osobą bardzo na to podatną. Żeby jednak nikogo nie oskarżać bezpodstawnie postanowiłam sprawdzić sobie jak się to pojęcie tak w zasadzie definiuje. Znalazłam między innymi artykuł, którego fragmenty tu przytoczę, a jeśli kogoś interesuje całość, to tu jest link.

Zacznijmy więc od początku, od bardzo prostego stwierdzenia: między szantażem emocjonalnym, presją a nakłanianiem do czegoś jest bardzo płynna różnica. Zasadniczo szantaż emocjonalny można zdefiniować jako: "formę manipulacji polegającą na tym, że nasi bliscy grożą nam (bezpośrednio lub pośrednio), że nas ukarzą, jeśli nie zrobimy tego, czego sobie życzą".

Szantażysta jest ze wszech miar życzliwy i maskuje swoje działania stosując trzy główne narzędzia: lęk, poczucie obowiązku oraz poczucie winy. "Szantażysta wykorzystuje to, że czegoś się boimy (lęk), akcentuje jak wiele dla nas zrobił i jak bardzo powinniśmy mu za to być wdzięczni (poczucie obowiązku) lub potępia nas, oskarża czy też poniża słownie (poczucie winy)."

I oto dochodzimy do interesującego mnie meritum - szantażysta to nie tylko ktoś, kto nam grozi, zmusza siłą. Istnieją cztery typy szantażystów (znów cytat z artykułu):
- "Prokurator"- każdy sprzeciw ze strony ofiary budzi w nim złość, co z kolei prowadzi do posługiwania się przez niego groźbą będącą częściowo wynikiem wściekłości;
- "Biczownik" - mówi ofierze, że jeśli czegoś (ściśle precyzuje, co to ma być) nie zrobi, to on będzie smutny, nieszczęśliwy, rzuci pracę, zrujnuje sobie życie itp.;
- "Cierpiętnik" - przeżywać będzie rzekome katusze i będzie cierpiał dlatego, że ofiara nie uczyniła tego, co chciał;
- "Kusiciel" - obiecuje ofierze za wykonanie polecenia miłość, pieniądze itp., niestety, często nie spełnia danych obietnic.

Wydaje mi się, że dwa środkowe typy są najpopularniejsze jako niezamierzony szantaż emocjonalny. Ale nawet niezamierzone działanie danego typu wciąż klasyfikuje się pod to pojęcie.

Być może to tylko ja tak mam, ale na te dwa typy właśnie jestem najbardziej podatna. Poczucie winy i obowiązku króluje :/. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę kolejny fragmencik artykułu, jakże zgodny z prawdą: "Szantażysta, stosując powyższe techniki, próbuje przekonać ofiarę, że jest mądrzejszy, bardziej doświadczony, kocha ją, chce tego, co najlepsze. "

Pytanie tylko teraz jak sobie z tym radzić? Bo nawet jeśli uda mi się sprzeciwić, nie poddać się szantażowi, to poczucie winy, że zawiodłam, że nie spełniłam czyichś oczekiwań, że sprawiłam komuś przykrość jest po prostu straszne...

wtorek, sierpnia 07, 2007

Prywatność i samotność

Jak to co jakiś czas bywa, narodziły się w mojej głowie (albo raczej znów wypłynęły na wierzch) kolejne przemyślenia. Jak w tytule ;).

Otóż większość z nas marzy o tym, żeby z kimś być. Kochać i być kochanym. Ja, naturalnie, nie jestem wyjątkiem żadnym od tej reguły. Tylko... nagle okazuje się, że co za dużo, to niezdrowo. A to niby takie popularne powiedzenie. No i poza tym czy może być za dużo bycia z kimś? Moja koleżanka w niedawnej rozmowie powiedziała mi, że jak się długo jest samemu, to potem ciężko czasem się przestawić na bycie z kimś. I w pewnym sensie ma rację. Bo niby chcemy być razem, niby wszystko ok, ale... No właśnie. Ale właśnie wtedy okazuje się, że potrzebujemy też być sami. I to jest chyba jeden z największych problemów związku - umieć dobrze wyważyć czas, tak, by mieć go dla siebie i dla siebie nawzajem. Tak, żeby wszyscy byli szczęśliwi.

W sumie zastanawiałam się kiedyś, ale chyba nigdy tak naprawdę nie rozumiałam, aż do czasu tych moich przemyśleń, jak ktoś może mówić, że odchodzi, bo się "dusi". Zastanawiam się, czy sama nie byłam osobą duszącą innych... wiem na pewno, że w jednym przypadku nawet jeśli nie byłam, to byłam bardzo tego blisko. To straszne, że kochając za mocno możemy bardziej sobie (i związkowi) zaszkodzić niz kochając za słabo...

Wracając bliżej ścisłego tematu: każdy potrzebuje prywatności i samotności. Bo jednak człowiek nie został stworzony, by dzielić się absolutnie wszystkim. Każdy z nas ma pewne rzeczy, których strzeże, popatrzmy choćby na najprostsze - nie cierpię jak mi ktoś grzebie w moim komputerze bez mojej zgody i nadzoru. Może i nie ma tam nic strasznego, ale jednak z jakiej racji na przykład ktoś ma przeglądać moje archiwum gadu? Podobnie w kwestii czasu - fajnie jest się pospotykać z ludźmi, ale czasem trzeba po prostu walnąć się w domku na kanapie i "odmóżdżyć się", posufitować, po prostu mieć wszystko i wszystkich gdzieś i pobyć trochę ze sobą samym.

Wychodzi na to, że samotność to wcale nie takie złe słowo... A przynajmniej dopóki jest wyborem, a nie stanem niepożądanym.

Będąc z kimś trzeba mieć szacunek dla jego potrzeby ciszy, spokoju, prywatności i samotności.

To tyle przemyśleń na dziś :).

czwartek, sierpnia 02, 2007

Aktualizacji czas

Wielu już się zastanawia co takiego stało się ze mną, zero wieści, blog niemal jak porzucony... Spieszę więc wyjaśniać :).

Od początku lipca siedzę sobie na praktyce w telekomunikacji. Komunikatorów tu żadnych nie mam (tylko gmail), bo i instalować niczego nie chcę, a śmiałości mi trochę brakło, żeby robić na komputerku to co chcę (czyt. np. bloga pisać ;) ), bo za pleckami moimi, z monitorem i głową w tym samym kierunku co ja, siedzi ktoś. Na szczęście nie mój szef ;). Niniejszym więc pozbyłam się skrupułów, bo trochę mi się nudzi (nie żebym nie miała pracy, ale nie chce mi się, a zadanie czasochłonne nie jest).

Wracając zatem - co ja tutaj w ogóle robię? Wygrałam sobie praktykę w "Grasz o staż". Na 2 miesiące. Płacą, więc nie ma co narzekać na brak wakacji, bo wpisik w CV fajny przynajmniej będzie. Zadań jakichś zbytnio obciążających nie mam, więc ciężko stwierdzić jak tu prawdziwa praca wygląda, ale to pewnie też zależy. Nie mniej jednak podoba mi się. Bardzo. Dostałam nowe zadanie do zanalizowania wymagań, przygotowania projektu itp., a potem czeka mnie "deweloperka", czyli zaprogramowanie tego jak nic, ale - o dziwo - to też mi się podoba! Fajnie jednak coś programować, już zapomniałam jak to lubię, ba, byłam przekonana, że nie lubię! a jednak :).

W życiu osobistym też trochę zmian, ale zanim cokolwiek na ten temat napiszę (o ile napiszę) musi mi sie wszystko poukładać na miejsce, żeby z opisu jakiś zbytni chaos nie wyszedł :).

A poza tym to kocica dalej nie chce być w ciąży. W związku z tym w przyszłym tygodniu chyba wezmę ją na operację. Tylko muszę się dogadać z rodzicami, żeby mamusia chociaż w domku była, bo ja nie dam rady w czasie dnia kotki zawieźć (praca 8-16), a i potem, i następnego dnia powinien ktoś z nią być i obserwować, czy wszystko ok. A jak już po operacji będzie i wszystko będzie ok, to skombinuję drugiego kotka :D. Dla mamy - ona bardzo chce swojego, do tego koniecznie ma być jak tygrysek - cały pręgowany, bez białych plamek. Zobaczymy :).