czwartek, sierpnia 28, 2008

Facet - desperat, czyli dlaczego mi przeszło, część I

Spośród róznych facetów, którzy stawali mi do tej pory na drodze jeden typ szczególnie mnie drazni, a ostatnio coś się chyba zrobił popularny. Nie wiem, moze to kwestia wieku, moze dotychczasowych doświadczeń, faktem jednak jest, ze nie tylko wśród kobiet mozna znaleźć związkowe desperatki. Męzczyźni tez od tej kategorii nie stronią.

Po czym poznać faceta - desperata? Kilka wskazówek, nie od razu oznaczają one desperację, nie zawsze są obecne wszystkie, część nich zresztą jest ze sobą sprzeczna, wszystko zalezy od konkretnego typu faceta. Nie mniej jednak większa ilość spełnionych punktów na raz moze być wskazówką, ze to właśnie on - zdesperowany koleś.

Przede wszystkim desperat nie chce tracić czasu na nic, od razu przechodzi do rzeczy - w słowach i w czynach. Z tym wiąze się większość punktów.

1. Bardzo szybko stwierdza, ze jest zakochany/zauroczony, chociaz jeszcze nie mieliście szansy dobrze się poznać.
2. Bardzo szybko inicjuje kontakt fizyczny, niezaleznie od Twojej reakcji na pierwsze próby.
3. Zachwyca się Tobą czyniąc z Ciebie ideał bez skazy, czym tylko dowodzi, ze tak naprawdę Cię nie zna.
4. Nie moze zyć bez Ciebie. Nie mówi, ze nie moze, on naprawdę nie moze. Musi być z Tobą w stałym kontakcie, wyrzuca dłuzszy brak odpowiedzi, juz po pierwszej randce potrafi mieć pretensje o brak inicjatywy. Chce być z Tobą dzień i noc. I wychodzi z załozenia, ze Ty tez tego chcesz.
5. Lepiej od Ciebie wie co czujesz do niego.
6. Jest gotów spełnić nawet najgłupsze Twoje pragnienie, Twoje zdanie jest dla niego rozkazem, a bez Twojej decyzji i aprobaty nie potrafi o niczym zdecydować (patrz punkt 4).
7. Klei się do Ciebie non stop, ma pretensje, jak wyjmiesz dłoń z jego dłoni, zeby się podrapać po głowie, a jesli nie jest w centrum Twojej uwagi non-stop, to zaczyna biadolić, ze juz go nie chcesz, ze Ci się znudził, albo był tylko Twoim chwilowym kaprysem.
8. Bardzo wcześnie zaczyna się zachowywać jakbyście byli "starym, dobrym małzeństwem".
- Juz przy pierwszej wizycie potrafi ganiać cały wieczór po Twoim domu w samym szlafroku, albo z nogami na stole zasiąść z piwkiem przed piłką nozną. No i naturalne, ze Ty sama ugotujesz, sama podasz, a on łaskawie zje. Czułości to przeciez dla mlodych par są.
- Niemal na wstępie zarzuca Cię swoimi oczekiwaniami co do związku, kto będzie prał, kto gotował, kto prasował. Przy czym nie omieszkuje wskazywać Ci tych wszystkich punktów, w których musisz się zmienić, bo ma juz opracowaną strategię "poprawy" dla Ciebie.

To najwazniejsze elementy, które przyszły mi do głowy w tej chwili. Wiem, ze wiele osób moze nie zgodzić się ze mną w kwestii istnienia etapów w związku, ale ja mimo wszystko uwazam, ze pewien podział istnieje. Desperat, charakteryzuje się tym, ze bardzo szybko trafia na etap ostatni - etap robienia planów zyciowych dotyczących Waszego wspólnego zycia.

W kazdym związku, licząc od pierwszej randki, kiedy jeszcze związku nie ma tak w sumie, mozna wydzielić etap poznawania się, wzajemnego zauroczenia, fascynacji, pogłębiania uczuć i stabilizacji. Nazwy rzuciłam sobie z głowy, ale generalnie idea jest taka:
1. Spotykasz kogoś.
2. Poznajesz go.
3. Zaprzyjaźniasz się.
4. Zaczyna Cię fascynować.
5. Przychodzi zauroczenie.
6. Chcesz go przedstawić wszystkim swoim znajomym.
7. Świat "zewnętrzny" traci na znaczeniu.
8. "My" staje się pewnikiem - nikt nie myśli o tym, "jak to będzie jak się rozstaniemy", bo ta opcja przestaje być brana pod uwagę.
9. Zaczynacie rozmawiać o wzajemnych oczekiwaniach wprost, nie obawiając się, ze mówiąc czego chcecie i co Wam się nie podoba zagrozicie istnieniu związku.
10. Świat zewnętrzny znów zaczyna istnieć, Wasz prywatny świat zaczyna się stawać jego naturalną częścią, czujecie się ze sobą swobodnie w każdym towarzystwie, krytyka drugiej osoby przez Waszych bliskich nie ma znaczenia, bo _Wy_ macie pewność, że dobrze wybraliście (nie mówię tu o pewności "to ten/ta", bo tej niektórzy nienasyceni nie mają nigdy ;) ).
11. Wasze wspólne plany zaczynają wybiegać coraz dalej w przyszłość i dotyczyć coraz poważniejszych spraw.

No - mniej więcej coś takiego. Czasem kolejność się miesza, niektóre elementy się po prostu przeskakuje. Podobnie jeśli chodzi o czas trwania - niektórzy długo zatrzymują się na poszczególnych etapach, inni mają swoje etapy dłuzsze i krótsze, itp. Kwestia osoby. Problem pojawia się wtedy, kiedy dwie osoby są na zupełnie róznych etapach i tego nie dostrzegają. Albo nie chcą zrozumieć. I tak desperat szybko przechodzi do planów, odstraszając tym tylko kobietę, która dopiero go poznaje i jeszcze nie wie, czy chce sobie z nim układać zycie. Albo zaczyna od swoich oczekiwań uznając, ze przeciez jedno czy dwa przyjęte zaproszenia na randkę = "tak, chętnie się do Ciebie wprowadzę", czy coś.

Na koniec link do fajnego wpisu o zdesperowanych kobietach. Mezczyźni są tacy sami:
http://www.askmen.com/dating/curtsmith_200/240_dating_advice.html

środa, sierpnia 27, 2008

To be single or not to be single..

Ostatnimi czasy coraz częściej nachodzą mnie myśli o tym, że chyba nie mam ochoty na związek. I tylko pytanie powstaje - dlaczego? (no ok, powstaje także pytanie "skąd taki wniosek", ale to może później ;) ). Jeśli więc mi się nie odechce, to w najbliższym czasie powstanie seria postów o - jakże by inaczej - moich przemyśleniach damsko męskich. No ale do rzeczy...

Czy lepiej jest być samemu, czy z kimś? Oto jest pytanie. Większość osób bez zastanowienia odpowie, że z kimś. A ja odpowiem inaczej - z "tym" kimś. Z odpowiednią osobą - jasne, że lepiej. No ale wiadomo, że bez sensu decydować się na bycie z kimś bo po prostu można. Ale nie od razu wiadomo, że to "ten" ktoś. Czasem dopiero po jakimś czasie nabieramy takiej pewności. I tu jest właśnie problem - jak stwierdzić, że warto poświęcić ten czas wstępny? Kiedyś uważałam, że warto każdemu dać szanse, bo co nas zbawi kilka dni czy tygodni, jeżeli można zyskać cudowne życie? Tylko... teraz jakoś mi się odechciało... Nie jest źle tak jak jest... Na imprezę można zawsze jakiegoś kumpla zabrać, z braku seksu też zbytnio nie cierpię, a i na to pewnie dałoby się coś zaradzić w razie desperackiej potrzeby. Chłodna analiza jasno pokazuje, że tak jest wręcz lepiej. Dlaczego tak uważam? No to podsumujmy:

Zalety bycia w związku:

1. Mamy kogoś, kto się nami interesuje, z kim możemy dzielić się swoim życiem,
2. Mamy z kim spędzać czas, o kogo dbać i zabiegać,
3. Mamy u kogo szukać wsparcia w trudnych chwilach,
4. W przypadku sformalizowania związku mamy z kim dzielić trudy życia codziennego pod względem obowiązków i finansów (w sumie to nie trzeba od razu formalizacji, wystarczy wspólne gospodarstwo),
5. I jeszcze bezpieczny i w miarę odpowiadający potrzebom dostęp do czułości, no i seksu ;).

No ale czy to naprawdę tak dużo gorzej wszystko wypada, gdy jesteśmy sami?

ad. 1., 2. i 3.
Wystarczy mieć dobrych przyjaciół i rodzinę, a już mamy z kim spędzać czas, dzielić się swoimi przeżyciami, o kogo się troszczyć, w kim znajdować wsparcie. A jeśli potrzebujemy czuć czyjąś obecność przez cały czas, to przy w miarę normalnym życiu osobistym (jak w pierwszym zdaniu tego punktu) naprawdę wystarczy po prostu sprawić sobie jakiegoś zwierzaka. I jest z nim mniej problemów niż z drugim człowiekiem. A do tego zajmuje mniej miejsca (no chyba, że mamy doga błękitnego na przykład ;) ).
ad. 4.
No tu już gorzej. Jeżeli mieszkamy sami, musimy sobie sami radzić. Można ew. znaleźć sobie współlokatora. Takiego co pomaga i płaci, a nie sierściatego darmozjada ;).
ad. 5.
W kwestii czułości - zależy jakie mamy stosunki z przyjaciółmi. Ale tak czy siak, zawsze można sobie sprawić kochanka/kochankę, w zależności od potrzeb ;).

Popatrzmy za to z drugiej strony - zalety bycia singlem w odniesieniu do bycia w związku:

1. Nasz czas jest tylko nasz. Dzielimy się nim tylko ze sobą i z tym z kim chcemy i potrzebujemy. No i z rodziną - tu nie zawsze musimy chcieć i potrzebować ;). Nasz kalendarz dostosowujemy przede wszystkim do własnych potrzeb, sami ustalamy kiedy co mamy ochotę robić, kiedy spotkać się ze znajomymi, a kiedy olać to wszystko i po prostu walnąć się na kanapie i posufitować. Żadnych (prawie) konsultacji z innymi w sprawie naszych planów i powodów takiego a nie innego działania. I z tego wynika punkt drugi:
2. Nikomu nie musimy się tłumaczyć z tego co robimy, co lubimy i czego chcemy.
3. Swobodę mamy nie tylko w zarządzaniu swoim czasem, ale też i w kwestii finansów, meblowania mieszkania, malowania ścian, składania skarpetek, ubierania się i wszelkich temu podobnych bzdur.

Tak więc, skoro jesteśmy w stanie wynagrodzić sobie braki zalet związkowych, a zalety dodatkowe są nieporównywalne - czy warto w ogóle angażować się w coś poważnego? W sumie widzę tylko jedną poważną wadę, której istnienia lub braku nie da się przewidzieć. Kiedy wszyscy przyjaciele założą rodziny mogą już nie mieć dla nas tyle czasu. Albo zmienić się tak, że zabraknie wspólnych tematów do rozmowy. Ale przecież nie ma rozwiązań bez wad...