piątek, grudnia 12, 2008

Cicha muzyka w tle. Przytłumione światło. Nieśmiałe spojrzenia uciekają przed sobą. Delikatny uśmiech i wciąż nieśmiałe pytanie w oczach. W odpowiedzi uśmiech, ukradkowe spojrzenie, raz, drugi, za każdym razem coraz dłużej zatrzymujące się na pytających oczach. W wyciągniętej dłoni ostrożnie składam swoją. Muzyka wkracza do serca, kierując krokami. Zatapiam się w niej, tak jak zatapiam się w Twoich ramionach. Z początku z dystansem, potem coraz pewniej wtulona w to moje własne miejsce. Ty też najpierw ostrożnie obejmujesz, by w końcu przytulić prawdziwie, bo tak właśnie być powinno...

Świat przestaje istnieć, zostały dwa istnienia złączone ze sobą, poruszające się lekko w rytm muzyki. Policzek przy policzku, przymknięte oczy i tylko szeptane do ucha "kocham Cię"...

W oku kręci się łza, tak długo na to czekałam. To stąd te wszystkie rumieńce, ta magia tego wieczoru. A przecież to zaledwie początek...

Spragnione uczucia ciało z emocji drży, a każdy dotyk jest jak muśnięcie pióra. Maleńki pocałunek w tym miejscu, tuż za uchem, a jakby przeszedł sztorm. Nie chcesz, nie oczekujesz, nie żądasz, a przecież każdy ruch i spojrzenie zdradzają pragnienie, tak długo na to czekałeś.

Przy sercu serce, przy dłoni dłoń, przy ustach usta. Czas biegnie obok, mijając nas. I tak już zawsze, i tak do końca, na wieki wieków, póki sen trwa...

poniedziałek, września 01, 2008

Tresowanie kota, czyli dlaczego mężczyźni nie rozumieją kobiet

Podono kota da się wytresować. A przynajmniej tak twierdzą niektórzy. Ale zeby to się udało to potrzeba kilku rzeczy:
a) cierpliwości,
b) jeszcze więcej cierpliwości,
c) no i tak odrobinę dodatkowej cierpliwości i dobrej woli,
d) kota, który akurat w danej materii chce się dać wytresować (ew. po prostu nie ma nic przeciwko temu).

Nie trzeba chyba mówić, ze punkt d) jest tu ze wszystkich najwazniejszy. Bo jak kot się nie chce dać wytresować, to nic z tego. Zadne dobre chęci ani cierpliwość nie pomogą.

Jak więc sprawić, zeby kot dał się wytresować? Tego nikt nie wie... moze jeśli będzie nas dość mocno kochał, chciał nam sprawić przyjemność, uzna, ze to dobra zabawa... Moze się udać. Jedno jest pewne - nic na siłę. Zmuszany kot moze nam w bardzo nieprzyjemny sposób pokazać co o nas myśli.

Odwołajmy się teraz to innej kwestii: dlaczego kobiety lubią koty? Jest jedna anegdotka na ten temat, której nie pamiętam dość dobrze, by całą przytoczyć, ale mówi ona o męskiego goryczy, jak to koty takie niestałe, nieprzewidywalne, robią co chcą, idą, gdzie chcą, w jednej chwili się łaszą i mruczą, w drugiej rzucają się na Ciebie z pazurami - a kobiety je kochają! Podczas gdy za te same cechy tępią facetów. Otóz Panowie, kobiety nie porównują Was z kotami! Nigdy w zyciu! One nie kochają kotów jak partnerów. O nie. Kobiety kochają koty, bo koty uosabiają to wszystko, czym one same chciałyby być i za co chciałyby być kochane. Wolność, niezalezność, kapryśność. I przede wszystkim to jedno: jak kot do Ciebie przyjdzie się połasić i przytulić, dać pogłaskać, to nie dlatego, ze musi, bo do Ciebie nalezy, bo tego wymaga lojalność, bo tak pragnie być doceniony i nagrodzony. On przyjdzie bo po prostu mu na tym zalezy. Bo tego właśnie pragnie - być blisko Ciebie. To największy dowód uczucia jakim Cię darzy. Kobiety i koty rozumieją się doskonale, dlatego się kochają. Bo są do siebie bardzo podobni.

I teraz wróćmy do początkowej myśli tego posta. Czy kota mozna wytresować? Jezeli kot nie chce, to nie. A skoro koty i kobiety są tak do siebie podobni, to czy mozna wytresować kobietę? No nie bardzo, chyba, ze sama zechce. W takim razie odpowiedzcie mi Panowie na to pytanie: dlaczego ciągle próbujecie? Dlaczego chcecie nas zmusić, byśmy były kimś innym? Oswoić, dostosować do swoich wymagań, przenicować na swoją modłę? To tylko obie strony doprowadza do frustracji ;).

Jak najłatwiej kogoś zmienić? Zmuszając? A moze wystarczy wybadać grunt i przekonać, ze warto?

P.S.
Tak, wiem, ze my kobiety często próbujemy zmieniać męzczyzn. Ale zauważcie, ze nam często się udaje. To chyba coś świadczy o stosowanych metodach, czyz nie? ;)

Facet - egocentryk, czyli ciąg dalszy

Kazdy człowiek jest egoistą. I dobrze. Jak to swego czasu stwierdziła w telewizji jakaś (podobno) znana kobieca osobistość (nazwiska za nic nie pamiętam) - egoizm jest zdrowy. Oczywiście w zdrowych ilościach. Kazdy powinien dbać o swoje potrzeby i o ile nie stara się ich zaspokoić kosztem innych - super. Tak samo nie nalezy pozwalać innym zaspokajać swoich potrzeb kosztem nas. Egocentryzm z kolei, to juz co innego. Przynajmniej w moim rozumieniu (jakoś nigdy nie chciało mi się sprawdzać w słowniku, czy rzeczywiście jest az taka róznica ;) ).

Faceta - egocentryka tez nietrudno poznać. I, co moze dziwić, ma on sporo wspólnego z facetem - desperatem jeśli chodzi o niektóre zachowania.

Przede wszystkim facet-egocentryk dostrzega tylko to co jest w jego bezpośrednim otoczeniu. Np. jezeli nie umówiliście się konkretnie, tylko on obiecał dać znać lub umawialiście się wstępnie jakiś czas wcześniej, a danego dnia wpadnie jego kumpel i zaprosi na piwo, to jemu nawet do głowy nie przyjdzie, zeby poinformować, ze plany zmienił. I nie będzie miał zadnego uznania dla Waszego prawa do wyrazania pretensji. Wręcz potrafi się w takiej sytuacji obrazić.

Facet-egocentryk w swoim mniemaniu jest doskonały. Tzn. nigdy nie robi nic źle, a jezeli Ty coś źle odbierzesz to po prostu jak śmiesz?? Jak mozesz mu coś zarzucać??

Facet-egocentryk wie najlepiej. Co zrobił, co chciał zrobić, jak to mogło być odebrane, co Ty myślisz, czego Ty chcesz, co powinnaś, czego nie powinnaś. A jeśli się myli, to patrz punkt pierwszy - on wie najlepiej, koniec, kropka.

Ogólnie rzecz biorąc, facet-egocentryk, przy całym swoim spojrzeniu na siebie, uwaza, ze jezeli on zaprosił Cię na randkę (czasem jedną, czasem więcej) lub w jakikolwiek inny sposób wyraził zainteresowanie Twoją osobą w kontekście innym niz czysto kumplowski, to teraz mu się nalezy. Innymi słowy potrafi zachowywać się tak, jakbyście byli parą od lat. "Stare, dobre małzeństwo". Po pierwszej randce od razu nastawienie roszczeniowe: zawieź mnie, przywieź mnie, zrób mi to, zrób mi tamto, itp.

Takze desperat moze przejawiać zachowania egocentryczne, z tym ze on działa na emocjach. Np. egocentryk zazyczy sobie, zebyś do niego przyjechała. Bo on tak chce, bo mozesz, no i o co Tobie chodzi, czemu niby nie? Będzie się odwoływał do swojej pokrętnej logiki ("Ty masz blizej" "Eeee... niby jak to blizej? Przeciez to taka sama droga!" "No ale ty masz samochód"). Z kolei desperat będzie raczej próbował wzbudzić litość i inne emocje ("Tak bardzo się za Tobą stęskniłem, proszę, przyjedź chociaz na chwileczkę, tak marzę o tym, zeby Cię zobaczyć").

Jezeli oba typy mają tendencję do podobnych zachowań (bo i egocentryk moze biegać za Tobą jak desperat, dopóki nie poczuje, ze Cię zdobył), to jak ich od siebie odróznić? Bardzo prosto:

Desperat pragnie Ciebie - taką jaką jesteś - zamknąć w złotej klatce, jak najszybciej, zebyś mu broń Boze nie uciekła. Ewentualnie próbuje namówić Cię na pewne ustępstwa lub zmiany. Egocentryk nie tworzy klatki. On tworzy Ciebie. Ma wizję jaka powinnaś być i dązy do jej realizacji, niezaleznie od tego co Ty o tym myślisz.

czwartek, sierpnia 28, 2008

Facet - desperat, czyli dlaczego mi przeszło, część I

Spośród róznych facetów, którzy stawali mi do tej pory na drodze jeden typ szczególnie mnie drazni, a ostatnio coś się chyba zrobił popularny. Nie wiem, moze to kwestia wieku, moze dotychczasowych doświadczeń, faktem jednak jest, ze nie tylko wśród kobiet mozna znaleźć związkowe desperatki. Męzczyźni tez od tej kategorii nie stronią.

Po czym poznać faceta - desperata? Kilka wskazówek, nie od razu oznaczają one desperację, nie zawsze są obecne wszystkie, część nich zresztą jest ze sobą sprzeczna, wszystko zalezy od konkretnego typu faceta. Nie mniej jednak większa ilość spełnionych punktów na raz moze być wskazówką, ze to właśnie on - zdesperowany koleś.

Przede wszystkim desperat nie chce tracić czasu na nic, od razu przechodzi do rzeczy - w słowach i w czynach. Z tym wiąze się większość punktów.

1. Bardzo szybko stwierdza, ze jest zakochany/zauroczony, chociaz jeszcze nie mieliście szansy dobrze się poznać.
2. Bardzo szybko inicjuje kontakt fizyczny, niezaleznie od Twojej reakcji na pierwsze próby.
3. Zachwyca się Tobą czyniąc z Ciebie ideał bez skazy, czym tylko dowodzi, ze tak naprawdę Cię nie zna.
4. Nie moze zyć bez Ciebie. Nie mówi, ze nie moze, on naprawdę nie moze. Musi być z Tobą w stałym kontakcie, wyrzuca dłuzszy brak odpowiedzi, juz po pierwszej randce potrafi mieć pretensje o brak inicjatywy. Chce być z Tobą dzień i noc. I wychodzi z załozenia, ze Ty tez tego chcesz.
5. Lepiej od Ciebie wie co czujesz do niego.
6. Jest gotów spełnić nawet najgłupsze Twoje pragnienie, Twoje zdanie jest dla niego rozkazem, a bez Twojej decyzji i aprobaty nie potrafi o niczym zdecydować (patrz punkt 4).
7. Klei się do Ciebie non stop, ma pretensje, jak wyjmiesz dłoń z jego dłoni, zeby się podrapać po głowie, a jesli nie jest w centrum Twojej uwagi non-stop, to zaczyna biadolić, ze juz go nie chcesz, ze Ci się znudził, albo był tylko Twoim chwilowym kaprysem.
8. Bardzo wcześnie zaczyna się zachowywać jakbyście byli "starym, dobrym małzeństwem".
- Juz przy pierwszej wizycie potrafi ganiać cały wieczór po Twoim domu w samym szlafroku, albo z nogami na stole zasiąść z piwkiem przed piłką nozną. No i naturalne, ze Ty sama ugotujesz, sama podasz, a on łaskawie zje. Czułości to przeciez dla mlodych par są.
- Niemal na wstępie zarzuca Cię swoimi oczekiwaniami co do związku, kto będzie prał, kto gotował, kto prasował. Przy czym nie omieszkuje wskazywać Ci tych wszystkich punktów, w których musisz się zmienić, bo ma juz opracowaną strategię "poprawy" dla Ciebie.

To najwazniejsze elementy, które przyszły mi do głowy w tej chwili. Wiem, ze wiele osób moze nie zgodzić się ze mną w kwestii istnienia etapów w związku, ale ja mimo wszystko uwazam, ze pewien podział istnieje. Desperat, charakteryzuje się tym, ze bardzo szybko trafia na etap ostatni - etap robienia planów zyciowych dotyczących Waszego wspólnego zycia.

W kazdym związku, licząc od pierwszej randki, kiedy jeszcze związku nie ma tak w sumie, mozna wydzielić etap poznawania się, wzajemnego zauroczenia, fascynacji, pogłębiania uczuć i stabilizacji. Nazwy rzuciłam sobie z głowy, ale generalnie idea jest taka:
1. Spotykasz kogoś.
2. Poznajesz go.
3. Zaprzyjaźniasz się.
4. Zaczyna Cię fascynować.
5. Przychodzi zauroczenie.
6. Chcesz go przedstawić wszystkim swoim znajomym.
7. Świat "zewnętrzny" traci na znaczeniu.
8. "My" staje się pewnikiem - nikt nie myśli o tym, "jak to będzie jak się rozstaniemy", bo ta opcja przestaje być brana pod uwagę.
9. Zaczynacie rozmawiać o wzajemnych oczekiwaniach wprost, nie obawiając się, ze mówiąc czego chcecie i co Wam się nie podoba zagrozicie istnieniu związku.
10. Świat zewnętrzny znów zaczyna istnieć, Wasz prywatny świat zaczyna się stawać jego naturalną częścią, czujecie się ze sobą swobodnie w każdym towarzystwie, krytyka drugiej osoby przez Waszych bliskich nie ma znaczenia, bo _Wy_ macie pewność, że dobrze wybraliście (nie mówię tu o pewności "to ten/ta", bo tej niektórzy nienasyceni nie mają nigdy ;) ).
11. Wasze wspólne plany zaczynają wybiegać coraz dalej w przyszłość i dotyczyć coraz poważniejszych spraw.

No - mniej więcej coś takiego. Czasem kolejność się miesza, niektóre elementy się po prostu przeskakuje. Podobnie jeśli chodzi o czas trwania - niektórzy długo zatrzymują się na poszczególnych etapach, inni mają swoje etapy dłuzsze i krótsze, itp. Kwestia osoby. Problem pojawia się wtedy, kiedy dwie osoby są na zupełnie róznych etapach i tego nie dostrzegają. Albo nie chcą zrozumieć. I tak desperat szybko przechodzi do planów, odstraszając tym tylko kobietę, która dopiero go poznaje i jeszcze nie wie, czy chce sobie z nim układać zycie. Albo zaczyna od swoich oczekiwań uznając, ze przeciez jedno czy dwa przyjęte zaproszenia na randkę = "tak, chętnie się do Ciebie wprowadzę", czy coś.

Na koniec link do fajnego wpisu o zdesperowanych kobietach. Mezczyźni są tacy sami:
http://www.askmen.com/dating/curtsmith_200/240_dating_advice.html

środa, sierpnia 27, 2008

To be single or not to be single..

Ostatnimi czasy coraz częściej nachodzą mnie myśli o tym, że chyba nie mam ochoty na związek. I tylko pytanie powstaje - dlaczego? (no ok, powstaje także pytanie "skąd taki wniosek", ale to może później ;) ). Jeśli więc mi się nie odechce, to w najbliższym czasie powstanie seria postów o - jakże by inaczej - moich przemyśleniach damsko męskich. No ale do rzeczy...

Czy lepiej jest być samemu, czy z kimś? Oto jest pytanie. Większość osób bez zastanowienia odpowie, że z kimś. A ja odpowiem inaczej - z "tym" kimś. Z odpowiednią osobą - jasne, że lepiej. No ale wiadomo, że bez sensu decydować się na bycie z kimś bo po prostu można. Ale nie od razu wiadomo, że to "ten" ktoś. Czasem dopiero po jakimś czasie nabieramy takiej pewności. I tu jest właśnie problem - jak stwierdzić, że warto poświęcić ten czas wstępny? Kiedyś uważałam, że warto każdemu dać szanse, bo co nas zbawi kilka dni czy tygodni, jeżeli można zyskać cudowne życie? Tylko... teraz jakoś mi się odechciało... Nie jest źle tak jak jest... Na imprezę można zawsze jakiegoś kumpla zabrać, z braku seksu też zbytnio nie cierpię, a i na to pewnie dałoby się coś zaradzić w razie desperackiej potrzeby. Chłodna analiza jasno pokazuje, że tak jest wręcz lepiej. Dlaczego tak uważam? No to podsumujmy:

Zalety bycia w związku:

1. Mamy kogoś, kto się nami interesuje, z kim możemy dzielić się swoim życiem,
2. Mamy z kim spędzać czas, o kogo dbać i zabiegać,
3. Mamy u kogo szukać wsparcia w trudnych chwilach,
4. W przypadku sformalizowania związku mamy z kim dzielić trudy życia codziennego pod względem obowiązków i finansów (w sumie to nie trzeba od razu formalizacji, wystarczy wspólne gospodarstwo),
5. I jeszcze bezpieczny i w miarę odpowiadający potrzebom dostęp do czułości, no i seksu ;).

No ale czy to naprawdę tak dużo gorzej wszystko wypada, gdy jesteśmy sami?

ad. 1., 2. i 3.
Wystarczy mieć dobrych przyjaciół i rodzinę, a już mamy z kim spędzać czas, dzielić się swoimi przeżyciami, o kogo się troszczyć, w kim znajdować wsparcie. A jeśli potrzebujemy czuć czyjąś obecność przez cały czas, to przy w miarę normalnym życiu osobistym (jak w pierwszym zdaniu tego punktu) naprawdę wystarczy po prostu sprawić sobie jakiegoś zwierzaka. I jest z nim mniej problemów niż z drugim człowiekiem. A do tego zajmuje mniej miejsca (no chyba, że mamy doga błękitnego na przykład ;) ).
ad. 4.
No tu już gorzej. Jeżeli mieszkamy sami, musimy sobie sami radzić. Można ew. znaleźć sobie współlokatora. Takiego co pomaga i płaci, a nie sierściatego darmozjada ;).
ad. 5.
W kwestii czułości - zależy jakie mamy stosunki z przyjaciółmi. Ale tak czy siak, zawsze można sobie sprawić kochanka/kochankę, w zależności od potrzeb ;).

Popatrzmy za to z drugiej strony - zalety bycia singlem w odniesieniu do bycia w związku:

1. Nasz czas jest tylko nasz. Dzielimy się nim tylko ze sobą i z tym z kim chcemy i potrzebujemy. No i z rodziną - tu nie zawsze musimy chcieć i potrzebować ;). Nasz kalendarz dostosowujemy przede wszystkim do własnych potrzeb, sami ustalamy kiedy co mamy ochotę robić, kiedy spotkać się ze znajomymi, a kiedy olać to wszystko i po prostu walnąć się na kanapie i posufitować. Żadnych (prawie) konsultacji z innymi w sprawie naszych planów i powodów takiego a nie innego działania. I z tego wynika punkt drugi:
2. Nikomu nie musimy się tłumaczyć z tego co robimy, co lubimy i czego chcemy.
3. Swobodę mamy nie tylko w zarządzaniu swoim czasem, ale też i w kwestii finansów, meblowania mieszkania, malowania ścian, składania skarpetek, ubierania się i wszelkich temu podobnych bzdur.

Tak więc, skoro jesteśmy w stanie wynagrodzić sobie braki zalet związkowych, a zalety dodatkowe są nieporównywalne - czy warto w ogóle angażować się w coś poważnego? W sumie widzę tylko jedną poważną wadę, której istnienia lub braku nie da się przewidzieć. Kiedy wszyscy przyjaciele założą rodziny mogą już nie mieć dla nas tyle czasu. Albo zmienić się tak, że zabraknie wspólnych tematów do rozmowy. Ale przecież nie ma rozwiązań bez wad...

niedziela, marca 30, 2008

Historyjka z dzieciństwa

Już jako dziecko byłam troszeczkę szalona i choć dorosłam, to nadal mam w sobie trochę z dziecka. Ba, bardzo lubię tę dziecinną stronę swojej osobowości - jest słodka i kochana, i nikt mnie nie przekona, że powinnam się jej pozbyć, bo przeciez "w tym wieku to juz nie wypada". Tak więc moja dziecięca strona osobowości czasem się objawia i czasem sprawia, ze myślę o swoim dzieciństwie. Ostatnio między innymi z tego właśnie powodu przypomniała mi się jedna z historyjek, a jej rozwazenie doprowadza mnie do stwierdzenia, ze w sumie niewiele się zmieniłam - juz wtedy miałam ugruntowane pewne poglądy ;). Ale oto i historyjka w skrócie:

Kiedy jeszcze byłam w przedszkolu strasznie wpadł mi w oko jeden kolega. Mozna wręcz stwierdzić, ze za nim szalałam ;). Po dziecięcemu naturalnie, więc subtelne to chyba nie było :D. Kiedy byłam jeszcze w pięciolatkach przeprowadziliśmy się z rodzicami i do zerówki chodziłam już w innym przedszkolu. Jak się okazało - mój kolega równiez! Co więcej, tym razem mieszkaliśmy strasznie blisko siebie, więc staliśmy się kolegami z podwórka, a ja mogłam za nim biegać już nie tylko w przedszkolu ;). Co doprowadziło w końcu do następującej sytuacji: biedny kolega przyparty do drzwi klatki schodowej, ja z rekoma opartymi po obu jego stronach szantazująca go słowami, ze jak mnie nie pocałuje, to go nie puszcze! Jakims cudem się wywinął, nie pamiętam jak, ale wiem na pewno, ze do całowania nie doszło ;).

I co wy na to? Niezłe ze mnie ziółko było :D. Ale dlaczego mówię, że ta historia dowodzi moich od dzieciństwa ugruntowanych poglądów? Widać najwyraźniej było, ze chciałam pocałunku, ale do niego nie doszło. Dlaczego? Bo kolega mnie nie pocałował. Ale przeciez mogłam ja to zrobić! Otóz nie :). Po prostu nie :). Przyznam się tutaj, ze juz w dorosłym zyciu zdarzyły mi się podobne sytuacje - bez szantazu, ale z podobnym wynikiem (no ok, jeden kolega posłuchał ;) ). I zawsze jednak przewaza ugruntowany moj poglad na to, ze pewne rzeczy jako pierwszy musi zrobić facet. Kobieta moze tylko ew. w dowolny, mniej lub bardziej dosłowny, sposób zasugerować czego chce. Wiedziałam to juz jako mała dziewczynka :).