niedziela, lutego 22, 2009

Czasami warto czekać :)

Do mojego wyjazdu został niecały tydzień, więc kiedy tylko mogę staram się chociaż na chwilę spotkać ze znajomymi i pożegnać się. Niektórzy powiedzieliby, że powinnam raczej każdą chwilę poświęcać na pisanie pracy, ale jeżeli pracy nie skończę teraz, to cóż... będzie kiepsko, ale będę jeszcze miała szansę napisać później, za to spotkać się z ludźmi nie będzie już tak łatwo...

W związku z całą akcją na piątek zaprosiłam moje najstarsze grono znajomych, mój kochany klubik. Zdawałoby się, że znamy się od zawsze, są jak moja druga rodzina - łącznie z tym, że potrafią być podobnie denerwujący ;). Naturalnym było, że zjawi też mój Były (tak, właśnie ten jeden, jedyny, który zasłużył sobie na to miano). Dawno się nie widzieliśmy i zastanawiałam się jak to będzie. Od naszego zerwania minęło już 5 lat. W tym czasie spotkaliśmy się w gronie znajomych parę razy i nie było dobrze. Po samym zerwaniu, to wiadomo, ale traf chciał, że on się bardzo zmienił przy swojej następnej dziewczynie. Dało się zauważyć trochę poprawy, ale ogólnie wyszło na gorsze, bo nie dość, że większość denerwujących zachowań została, to uciekł mu cały urok osobisty. Potem słyszałam, że się rozstali i że troszkę wrócił do siebie. No i proszę - rzeczywiście, znów był ten łobuzerski uśmieszek, poczucie humoru, umiejętność śmiania się z siebie i ten urok duszy towarzystwa. Aż mi się normalnie przypomniało dlaczego się w nim kiedyś zakochałam :). Nie, nie, nie myślcie sobie, to już naprawdę historia, ale cieszy mnie, że jest z nim lepiej. No i okazało się, że jednak dobrze go znam! (musiałam się zapytać o pewne jego zachowanie z czasów poprzedniej dziewczyny, które mi się wtedy zupełnie nie zgadzało z tym co o nim wiem ;) ).

No ale teraz już się pewnie każdy niemal zastanawia o co chodzi z tym czekaniem. Otóż ja mam takie dziwne coś w sobie, że nie lubię źle myśleć o ludziach. Naprawdę nie lubię. Szczególnie jeżeli wiem, że tę osobę stać na więcej. Po prostu nie mogę się pogodzić z tym, że czyjaś opinia w moich oczach jest dużo niższa niżby mogła być. Może to dlatego, że sama nie lubię pozostawiać złego wrażenia. A o nim niestety przez ostatnie lata miałam bardzo złe zdanie. Zbyt wiele kłamstw wyszło na jaw, zbyt wiele niezabliźnionych ran bolało. Generalnie mimo iż to ja jego rzuciłam, tak naprawdę czułam się tak, jakby to on rzucił mnie. Bo właściwie tak właśnie było - zerwałam bo w końcu pogodziłam się z tym, że on mi nie chce dać tego, czego potrzebuję. (To tak w skrócie, bo to przecież wcale nie było takie proste, ale rozpisywać mi się nie chce ;) ). No i złe wrażenie zostało. A potem - przez to całe "wychodzenie na jaw" - jeszcze się pogorszyło. I fakt, że trzeba się było z wielu rzeczy i ogólnych pozostałych po związku spraw przez lata całe leczyć też nie pomagał. Ale jak tu niby oczekiwać przeprosin od kogoś, kogo się porzuciło? Zwłaszcza gdy minęły już miesiące i lata? A tu proszę... doczekałam się :). I to nie samego "przepraszam", które przecież tak naprawdę niewiele znaczy samo w sobie, tylko całej rozmowy. Nie wyrzutów i usprawiedliwień, tylko porządnej, szczerej rozmowy z przyznawaniem się do błędów, do własnej głupoty i niedojrzałości. Z mojej strony trochę też ;). I naprawdę bardzo się z tego cieszę :). Bo teraz już nie muszę myśleć źle, przeżywać w głowie dialogów, tego co chciałabym powiedzieć, usłyszeć - a zdarzało mi się tak czasami, kiedy jakaś niezaleczona jeszcze ranka się odzywała w związku z jakąś podobną sytuacją. A teraz... po prostu czuję się oczyszczona... jakbym zrzuciła jakiś balast, z którego istnienia nawet nie zdawałam sobie sprawy. I mogę powiedzieć tylko jedno - dziękuję :).

Kto wie.. może zdarzy się, że ktoś jeszcze postanowi się zrehabilitować? Może mimo wszystko warto nie tracić na to nadziei? :)

Brak komentarzy: