piątek, kwietnia 17, 2009

Narty, narty i po nartach

Wyjazd w góry udał się całkiem nieźle, jeżeli nie liczyć faktu, że wieczory były strasznie nudne - w końcu co można robić w moim wieku z samymi rodzicami? - a dnie... w sumie też. Niestety po ostatniej wyprawie snowboardowej wcale nie wrócił mi radosny nastrój ekscytacji z zabawy na śniegu. Wręcz przeciwnie. W ogóle mi się nie chciało. Żadna frajda jeździć samemu, a do tego strach mnie nie opuszczał i zakręcanie było koszmarem. Dlatego w końcu zdecydowałam się na niemal całodzienną szkółkę i dopiero zrobiło się fajnie :). Strach odpuścił, w czasie odpoczynku było z kim pogadać, a i kontrola nad deseczką robiła się coraz lepsza. No i myślałam, że tak zostanie. Następnego dnia okazało się jednak, że byłam w błędzie. Ale co tam, wypatrzyłam na stoku swoją instruktorkę z dnia poprzedniego z grupą w której znalazło się parę osób już mi znanych, którym rodziny zafundowały szkolenie kilkudniowe. No i miałam drugi dzień szkolenia za darmo :D. Zdecydowanie następnym razem muszę jechać z kimś, szkoda tylko, że o to towarzystwo tak ciężko... Za to na pewno Wielkanoc to rewelacyjna pora na wyjazd. Na lodowcu piękny śnieg, a w dolinie 24 stopnie! I słoneczko przez calutki dzień! Się normalnie przysmażyłam tak, że teraz musze tony pudru nakładać, żeby nie było widać jaki kształt miały moje gogle i kask (mam takie bardzo czerwone trójkąty na policzkach, średnio to atrakcyjne ;) ).

Powrót do pracy nie był aż tak straszny, z racji tego, że na wyjeździe i tak wstawaliśmy o 7, więc za bardzo nie trzeba się było przestawiać. Tylko nudy straszne. Szef miał mi zostawić listę zadań zanim pojedzie na urlop. No i pojechał. Cały tydzień go nie ma. A listy ani widu, ani słychu. Dopiero dzisiejszy dzień przyniósł wreszcie jakieś ciekawe zdarzenie - zablokowałam sobie konto dostępowe do systemu :D Lol normalnie. A ile było zabawy z odkręcaniem tego!! Musiałam szefową całego działu prosić, żeby do administracji maila wysłała z prośbą o zresetowanie mojego hasła. Na szczęście następnym razem będę już mogła resetować sama.

Ostatnimi czasy zajmuje się planowaniem przyjazdu do domu. Strasznie dużo z tym wszystkim problemów, bo:
- okazuje się, że moją belgijską kartą maestro to mogę się pocałować, a nie w internecie płacić (nawet mi nie przyszło do głowy wcześniej tego sprawdzać, wydawało mi się, że w tzw. cywilizowanych krajach nie wydają kart, które się do tego nie nadają), w związku z czym bilet, to mogę sobie najwyżej kupić jak rodzice ze swojej karty dadzą skorzystać (czego robić nie lubię), albo jak sobie wyrobię własną kartę kredytową,
- niezależnie od tego kiedy pojadę, tanie loty są zawsze w środku dnia, co wiąże się z koniecznością brania conajmniej połowy dnia wolnego (a jak wiadomo konieczność oszczędzania tych dni na wyjazd do Meksyku i obronę znacząco kurczą opcje urlopowe),
- w niektóre weekendy nie mogę przylecieć bo w piątek i w poniedziałek mam szkolenia, więc nie ma mowy o wolnym,
- przyjazdy chcę od razu skoordynować z konsultacjami i egzaminami, ale weź tu dogadaj się ze wszystkimi komisjami egzaminacyjnymi, każdemu profesorowi zawsze coś nie pasi,
- im dłużej zwlekam z kupnem, tym bilety droższe,
- korzystne godziny lotów są drogie z założenia,
- za każdą płatność kartą kredytową firmy pobierają skandaliczne opłaty, więc lepiej kupić kilka biletów na raz,
- z jednej wypłaty mogę sobie pozwolić co najwyżej na dwa bilety w średniej cenie, więc i tak skończy się na wysokich opłatach w którymś momencie.

No dobra, dość marudzenia ;). Z dobrych stron, to w czasie mojego wyjazdu Nocek nie zniszczył mieszkania, za co należy się nam obojgu medal. Zdecydowanie ;). I znajomym, którzy się nim zajmowali też, zwłaszcza za skrajne wykończenie fizyczne do jakiego doprowadzili raz Nocka w czasie zabawy. Muszę się tego od nich nauczyć, to może przestanie mi ta bestia tak świrować po nocach ;).

A poza tym odkryłam, że na bloggera mogę się logować w pracy ;).

Brak komentarzy: