Nagle zmienił się wyraz twarzy Matsu-san, zniknęła zwykła mina, a pojawiło się skupienie podobne do tego, które towarzyszy człowiekowi w walce. Miałam wrażenie, że jego ręka sięga do miecza, przez co napięły się bardziej wszystkie moje mięsnie, w tym momencie jednak Matsu-san wstał i wyszedł tak szybkim krokiem jak tylko można. Może to tylko było moje przywidzenie? Może to jednak przyprawy dały znać o sobie?... Do takiego wniosku doszlismy z panem Asahiną, postanowiłam więc nie dzielić się z nim moim spostrzeżeniem, może to jednak było tylko złudzenie...
Matsu-san długo nie wracał, postanowilismy więc udać się do pokoju, a Fungeki pojawił się wkrótce. Okazało się, że miecze sprawiają mu straszny problem. Uznał je za przeklęte lub solidnie nawiedzone. Chciały go zmusić do morderstwa! Opisał mon, który wywołał w nim taką agresję - mon Yasuki, jednej z rodzin klanu Kraba. Asahina-san zdawał się rozumieć nawet dlaczego to własnie ta rodzina, jeżeli istotnie miecze były nawiedzane duszą zmarłego yojimbo z rodziny Daidoji miałoby to sens - istniał jakis konflikt między rodziną Daidoji a rodziną Yasuki. Mam nadzieję, że kiedys usłyszę całą historię.
Zgodnie z prosbą Matsu, dotrzymując wczesniej złożonej obietnicy, Asahina-san zaczął rozmowę z duchem miecza... duchem jak okazało się bardzo czystym i szlachetnym, który z pewnoscią nie mógłby namawiać Matsu-san do czynienia krzywdy... Dziwne... ta cała historia staje się coraz bardziej intrygująca... Nie mogę ukryć, że moja ciewkawosć rosnie. Oby jak najszybciej się wyjasniło! Ostatnie zdanie podtrzymuję przede wszystkim ze względu na nocne zdarzenia :/.
Obudził mnie nagły ruch. To Matsu-san. Zerwał się z posłania i z mieczem w dłoni a morderstwem w oczach rzucił do drzwi. Całe szczęscie, że udało mi się stanąć mu na drodze!! Nie zareagował na swoje imię, rzucił się w moim kierunku ewidentnie chcąc szybko usunąć mnie z drogi, by ruszyć dalej. Kiedy nie udało mu się dostać do drzwi ewidentnie był gotów przejsć przez scianę!! Nie chciałam z nim walczyć mieczem, zranić go w takim stanie byłoby niegodnie, szczególnie, gdy widać było, że po prostu nie jest w stanie zapanować nad sobą i nie jest swiadom tego co robi. Szybko i krótko - tak, żeby padł na ziemię! Tylko jak to zrobić? Dobry cios w szczękę powinien pozbawić go przytomnosci! Niestety, udało mu się zrobić unik. Nie upadłam na ziemię, straciłam jednak możliwosć zadawania ciosów i nie znajdowałam się już na drodze do drzwi. Matsu-san wyszedł na korytarz i sprawa zaczynała wyglądać na straconą - mogłam go już nie powstrzymać! Asahina-san obudził się w międzyczasie, spojrzał na mnie - kilka krótkich słów wyjasnienia, gdy razem ruszylismy w kierunku korytarza, po czym wystarczyło "Matsu-san!!"... Niemalże krzyk pana Asahiny przywrócił Matsu-san do przytomnosci umysłu. Powoli odwrócił się i wrócił do pokoju wyglądając na skrajnie wyczerpanego... Ułożylismy nasze futony tak, by w razie czego miał jak najtrudniejszy dostęp do drzwi i położylismy się spać. Na szczęscie nic więcej nie wydarzyło się tej nocy...
Rankiem jak zwykle z Matsu-san obudzilismy się mniej więcej w tym samym czasie, Asahina-san zas nadal pogrążony był w głębokim snie. Zjedlismy sniadanie w pokoju, by jak najmniej ryzykować możliwosć spotkania z kims z rodziny Yasuki. Czy wspominałam, że Matsu-san pokazał mi na czym polega gra w kosci? Akurat dzisiaj cos mu nie szło. Postanowilismy zatem dla zabicia czasu poćwiczyć trochę razem. Wyszlismy więc na zewnątrz, zamienilismy miecze na bokeny i stanęlismy na przeciw siebie. Matsu-san ruszył pierwszy, udało mi się zablokować jego cios - pierwszy, drugi, trzeci... Matsu-san wyglądał na coraz bardziej zdekoncentrowanego, albo raczej... skoncentrowanego na jednym - znów wracał na jego twarz wyraz chęci mordu, uniósł miecz w ostatnim ciosie, ale ja byłam szybsza! Krótkie cięcie w bok i koniec walki. Nie sądziłam, że aż tak się odsłoni, obawiam się, że również moje uderzenie miało w sobie więcej siły niż zamierzałam i Matsu-san mógł doznać znacznych obrażeń, nie pokazał jednak tego po sobie, jak na prawdziwego samuraja przystało. Na razie jednak postaram się unikać krzyżowania z nim miecza (bokenu). Całe szczęscie, że nasza podróż nie należy do zbyt forsownych.
Zauważyłam cos dziwnego w czasie tej walki, zastanawiałam się, czy nie powiedzieć o tym Matsu-san, albo może Asahinie-san... wydaje mi się jednak, że mogłoby to przyniesć więcej szkody niż korzysci, lepiej upewnię się wpierw, że to było cos nadzwyczajnego.
Matsu-san udał się do pokoju, ja zas postanowiłam zajrzeć do Ki. To był dobry pomysł, choć nie wynikło z tego nic dobrego. Ki miał opuchniętą lewą tylną pęcinę - mogło mu się to przydarzyć kiedykolwiek, może nieuzwyczajony do tak wolnej podróży organizm rumaka zareagował w ten sposób, może jakis kamień na drodze, a może... nie, lepiej nie tworzyć teorii spiskowych. Najważniejsze i najgorsze zarazem jest to, że potrzeba mu przynajmniej 3 dni by doszedł do siebie, trzeba więc opóźnić wyjazd. Nie wyobrażam sobie pozostawienia tu mojego rumaka, podobnie jak nie wyobrażam sobie jechać na psie, eh, znaczy - "koniu" wg większosci rokugańczyków... Na szczęscie moi towarzysze okazali się wyrozumiali i zgodzili się odsunąć wyjazd. Oznacza to niestety 3 dni nudy w zatłoczonym zajeździe... ech...
Matsu-san długo nie wracał, postanowilismy więc udać się do pokoju, a Fungeki pojawił się wkrótce. Okazało się, że miecze sprawiają mu straszny problem. Uznał je za przeklęte lub solidnie nawiedzone. Chciały go zmusić do morderstwa! Opisał mon, który wywołał w nim taką agresję - mon Yasuki, jednej z rodzin klanu Kraba. Asahina-san zdawał się rozumieć nawet dlaczego to własnie ta rodzina, jeżeli istotnie miecze były nawiedzane duszą zmarłego yojimbo z rodziny Daidoji miałoby to sens - istniał jakis konflikt między rodziną Daidoji a rodziną Yasuki. Mam nadzieję, że kiedys usłyszę całą historię.
Zgodnie z prosbą Matsu, dotrzymując wczesniej złożonej obietnicy, Asahina-san zaczął rozmowę z duchem miecza... duchem jak okazało się bardzo czystym i szlachetnym, który z pewnoscią nie mógłby namawiać Matsu-san do czynienia krzywdy... Dziwne... ta cała historia staje się coraz bardziej intrygująca... Nie mogę ukryć, że moja ciewkawosć rosnie. Oby jak najszybciej się wyjasniło! Ostatnie zdanie podtrzymuję przede wszystkim ze względu na nocne zdarzenia :/.
Obudził mnie nagły ruch. To Matsu-san. Zerwał się z posłania i z mieczem w dłoni a morderstwem w oczach rzucił do drzwi. Całe szczęscie, że udało mi się stanąć mu na drodze!! Nie zareagował na swoje imię, rzucił się w moim kierunku ewidentnie chcąc szybko usunąć mnie z drogi, by ruszyć dalej. Kiedy nie udało mu się dostać do drzwi ewidentnie był gotów przejsć przez scianę!! Nie chciałam z nim walczyć mieczem, zranić go w takim stanie byłoby niegodnie, szczególnie, gdy widać było, że po prostu nie jest w stanie zapanować nad sobą i nie jest swiadom tego co robi. Szybko i krótko - tak, żeby padł na ziemię! Tylko jak to zrobić? Dobry cios w szczękę powinien pozbawić go przytomnosci! Niestety, udało mu się zrobić unik. Nie upadłam na ziemię, straciłam jednak możliwosć zadawania ciosów i nie znajdowałam się już na drodze do drzwi. Matsu-san wyszedł na korytarz i sprawa zaczynała wyglądać na straconą - mogłam go już nie powstrzymać! Asahina-san obudził się w międzyczasie, spojrzał na mnie - kilka krótkich słów wyjasnienia, gdy razem ruszylismy w kierunku korytarza, po czym wystarczyło "Matsu-san!!"... Niemalże krzyk pana Asahiny przywrócił Matsu-san do przytomnosci umysłu. Powoli odwrócił się i wrócił do pokoju wyglądając na skrajnie wyczerpanego... Ułożylismy nasze futony tak, by w razie czego miał jak najtrudniejszy dostęp do drzwi i położylismy się spać. Na szczęscie nic więcej nie wydarzyło się tej nocy...
Rankiem jak zwykle z Matsu-san obudzilismy się mniej więcej w tym samym czasie, Asahina-san zas nadal pogrążony był w głębokim snie. Zjedlismy sniadanie w pokoju, by jak najmniej ryzykować możliwosć spotkania z kims z rodziny Yasuki. Czy wspominałam, że Matsu-san pokazał mi na czym polega gra w kosci? Akurat dzisiaj cos mu nie szło. Postanowilismy zatem dla zabicia czasu poćwiczyć trochę razem. Wyszlismy więc na zewnątrz, zamienilismy miecze na bokeny i stanęlismy na przeciw siebie. Matsu-san ruszył pierwszy, udało mi się zablokować jego cios - pierwszy, drugi, trzeci... Matsu-san wyglądał na coraz bardziej zdekoncentrowanego, albo raczej... skoncentrowanego na jednym - znów wracał na jego twarz wyraz chęci mordu, uniósł miecz w ostatnim ciosie, ale ja byłam szybsza! Krótkie cięcie w bok i koniec walki. Nie sądziłam, że aż tak się odsłoni, obawiam się, że również moje uderzenie miało w sobie więcej siły niż zamierzałam i Matsu-san mógł doznać znacznych obrażeń, nie pokazał jednak tego po sobie, jak na prawdziwego samuraja przystało. Na razie jednak postaram się unikać krzyżowania z nim miecza (bokenu). Całe szczęscie, że nasza podróż nie należy do zbyt forsownych.
Zauważyłam cos dziwnego w czasie tej walki, zastanawiałam się, czy nie powiedzieć o tym Matsu-san, albo może Asahinie-san... wydaje mi się jednak, że mogłoby to przyniesć więcej szkody niż korzysci, lepiej upewnię się wpierw, że to było cos nadzwyczajnego.
Matsu-san udał się do pokoju, ja zas postanowiłam zajrzeć do Ki. To był dobry pomysł, choć nie wynikło z tego nic dobrego. Ki miał opuchniętą lewą tylną pęcinę - mogło mu się to przydarzyć kiedykolwiek, może nieuzwyczajony do tak wolnej podróży organizm rumaka zareagował w ten sposób, może jakis kamień na drodze, a może... nie, lepiej nie tworzyć teorii spiskowych. Najważniejsze i najgorsze zarazem jest to, że potrzeba mu przynajmniej 3 dni by doszedł do siebie, trzeba więc opóźnić wyjazd. Nie wyobrażam sobie pozostawienia tu mojego rumaka, podobnie jak nie wyobrażam sobie jechać na psie, eh, znaczy - "koniu" wg większosci rokugańczyków... Na szczęscie moi towarzysze okazali się wyrozumiali i zgodzili się odsunąć wyjazd. Oznacza to niestety 3 dni nudy w zatłoczonym zajeździe... ech...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz