środa, listopada 29, 2006

Z pamiętnika Otaku Saki

Ciąg dalszy opowiesci niniejszym zamieszczam. Niestety trochę rzeczy uciekło już pamięci, więc zobaczymy co z tego wyjdzie. Następnym razem jednak piszę zaraz po sesji ;). Postanowiłam zmienic formę i pisać w pierwszej osobie, tak, by lepiej oddać punkt widzenia Otaku.


Dotarlismy do wioski, która, trzeba przyznać, wyglądała na naprawdę dobrze. Powitał nas, jak należy, sam zarządca wioski, a był to człowiek niezwykły. O ile wiekszosć wiesniaków na widok samuraja niemalże ucieka w popłochu, a strach wiecznie czai się w ich oczach, o tyle ten człowiek, choć pełen pokory i szacunku, sprawiał także wrażenie pewnego siebie i znającego swoją wartosć. Natychmiast oddał nam do użytku swe domostwo, które stanowiło wzór samo w sobie - skoro tak dbał o swój dom, nic dziwnego, że i wioska była dobrze zarządzana. Wydaje mi się, że człowiek ten był niegdys żołnierzem, choć samurajskiej krwi w nim nie ma zachował jednak godnosć kogos, kto zasłużył się w walce.

Zjedlismy posiłek (ten zupełny brak ochoty na korzystanie z przypraw zawsze mnie zastanawiał, ale jakos nie chciałam psuć radosci gospodyni z podejmowania nas dodając na jej oczach własnych), a potem jakos... nie chciało się psuć harmonii tego domu odbierając go włascicielom na nocleg. Okazało się, że do najbliższego zajazdu jest naprawdę niedaleko, więc postanowilismy tam wyruszyć. Cała wioska, ale przede wszystkim dom zarządcy i on sam wywarły chyba duże wrażenie nie tylko na mnie, chciałam podarować im cos odchodząc, żaden jednak prezent nie mógłby się równać z darem Asahiny-san. Nigdy nie widziałam czegos tak pięknego, małego, a zarazem pełnego przepychu - a było to małe inkrustowane pudełeczko, w którym spoczywały liscie jednej z najlepszych herbat. Ciekawe musi być domostwo Żurawia, skoro można w nim znaleźć tak piękne drobiazgi...

Matsu-san już wczesniej opuscił domostwo i zdaje się, że próbował "zaprzyjaźnić się" z moim wierzchowcem. Cóż... nie mogłam tego przewidzieć, gdybym wiedziała, że ktos wpadnie na taki pomysł uprzedziłabym, że Ki nie lubi obcych. Toleruje jedynie podstawową opiekę stajennych. Na szczęscie on sam był w dobrym nastroju i nie chciał robic krzywdy, szczypnął tylko Matsu-san w rękę nie czyniąc większej krzywdy.

W zajeździe jak zwykle tłok. Gdyby nie to, że wysłano mnie tu z misją wymagającą przebywania w towarzystwie Asahiny-san, dużo chętniej odeszłabym z Ki kawałek dalej, gdzies, gdzie z dala od hałasu można położyć się w trawie i patrzeć w gwiazdy... Może i nocleg w poscieli ma przewagę wygody, ale za to o ileż swobodniej człowiek czuje się na zewnątrz, przy bliskim sobie stworzeniu...

Zajazd, do którego trafilismy, pełen był różnego towarzystwa. Ciekawą odmianą było to, że to nie nasza grupa wzbudzała największe zainteresowanie, lecz siedzący przy innym stoliku ronin. Zaiste rzadki to widok.

Zamówilismy posiłek i zgodnie z obietnicą użyczyłam panu Asahinie zielonego pieprzu. Matsu-san też zapragnął spróbować jednorożcowych przypraw, poprosił, bym jego ryż z owocami przyprawiła tak jak sobie. Wiem jak reagują inni na nasze przyprawy, dodałam zatem jedynie połowę chili, lepiej na pierwszy raz nie ryzykować. Co prawda musiałam przez to sama zjesć podobnie przyprawioną porcję, myslę jednak, że było warto. Miło, że znalazł się Lew o umysle otwartym na tyle, by próbować nowych rzeczy, zamiast na wejsciu odrzucać to co inne :).

Bylismy w połowie posiłku, kiedy stało się cos dziwnego...

Brak komentarzy: