Nie tak znowu dawno temu, w czasie pogadanek zwanych ogólnie "gadaniem o niczym" lub zwyczajnie plotkowaniem miałam okazję opisać kilka osób z mojego otoczenia, których nazwałam przyjaciółmi. Niezwykle zaskoczyła mnie reakcja osób, z którymi rozmawiałam. Można ją pokrótce sprowadzić do jednego zdania: "I Ty tych ludzi nazywasz przyjaciółmi?"
Reakcja ta zmusiła mnie do paru refleksji. Na temat definicji przyjaźni. A raczej _mojej_ definicji przyjaźni. I wychodzi mi na to, ze nie bardzo widać u mnie rozgraniczenie na "przyjaciół", "kolegów" i "znajomych". Szczególnie w kontekscie powiedzenia "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie". Ja rozgraniczam ludzi na tych, którzy są mi bliscy i tych, którzy nie są. Co to oznacza? Ze jezeli ktos został uznany za osobę mi bliską, to nazwę go przyjacielem i nawet, gdybysmy oddalili się od siebie, nawet gdyby osoba ta zrobiła mi krzywdę czy mnie zawiodła, przyjacielem nazywać ją będę. Bez sensu, co nie? ;)
Dla mnie przyjacielem jest się na całe życie. Po prostu. A przyjaciele też nie są idealni. Grunt, to znać ich wady i wiedzieć czego można od nich oczekiwać. Przyjaciół mam od różnych rzeczy. Są tacy, z którymi lubie pogadać, tacy, którym mogę się pozwierzać, tacy, którzy pocieszą, jesli trzeba, tacy, którzy pomogą, zapytają co jest, co zrobić, zagadają, gdy od dawna nie ma odzewu, czy też tacy, których mogę nie widzieć pół roku albo i więcej, ale wiem, że jak się spotkamy, to będzie tak, jakbysmy ostatnio widzieli się wczoraj. Niestety nie ma nikogo, kto byłby tym wszystkim na raz. Albo - albo. Z kims można poplotkować czy spędzić miło czas, ale już udać się po pocieszenie nie da rady, kogos można poprosić o pomoc w razie choroby, ale nie z pracą, itp., itd.
Wychodzi na to, że przyjacielem jestem w stanie nazwać kazdego, kto chce być częscią mojego życia, komu mogę powiedzieć cos o sobie bez skrępowania i kto nie boi się dzielić ze mną swoim życiem. Gdybym miała sprowadzić definicję przyjaciela do kogos, na kogo mozna liczyc zawsze i wszędzie i w kazdej sprawie... to prawie nikt by mi nie został...
Reakcja ta zmusiła mnie do paru refleksji. Na temat definicji przyjaźni. A raczej _mojej_ definicji przyjaźni. I wychodzi mi na to, ze nie bardzo widać u mnie rozgraniczenie na "przyjaciół", "kolegów" i "znajomych". Szczególnie w kontekscie powiedzenia "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie". Ja rozgraniczam ludzi na tych, którzy są mi bliscy i tych, którzy nie są. Co to oznacza? Ze jezeli ktos został uznany za osobę mi bliską, to nazwę go przyjacielem i nawet, gdybysmy oddalili się od siebie, nawet gdyby osoba ta zrobiła mi krzywdę czy mnie zawiodła, przyjacielem nazywać ją będę. Bez sensu, co nie? ;)
Dla mnie przyjacielem jest się na całe życie. Po prostu. A przyjaciele też nie są idealni. Grunt, to znać ich wady i wiedzieć czego można od nich oczekiwać. Przyjaciół mam od różnych rzeczy. Są tacy, z którymi lubie pogadać, tacy, którym mogę się pozwierzać, tacy, którzy pocieszą, jesli trzeba, tacy, którzy pomogą, zapytają co jest, co zrobić, zagadają, gdy od dawna nie ma odzewu, czy też tacy, których mogę nie widzieć pół roku albo i więcej, ale wiem, że jak się spotkamy, to będzie tak, jakbysmy ostatnio widzieli się wczoraj. Niestety nie ma nikogo, kto byłby tym wszystkim na raz. Albo - albo. Z kims można poplotkować czy spędzić miło czas, ale już udać się po pocieszenie nie da rady, kogos można poprosić o pomoc w razie choroby, ale nie z pracą, itp., itd.
Wychodzi na to, że przyjacielem jestem w stanie nazwać kazdego, kto chce być częscią mojego życia, komu mogę powiedzieć cos o sobie bez skrępowania i kto nie boi się dzielić ze mną swoim życiem. Gdybym miała sprowadzić definicję przyjaciela do kogos, na kogo mozna liczyc zawsze i wszędzie i w kazdej sprawie... to prawie nikt by mi nie został...
12 komentarzy:
strasznie pogmatwana jesteś... i komplikujesz sobie życie... może warto spalić te parę mostów za sobą i nie oglądając się wstecz pójść po coś nowego?
Nobody loved you.
Nobody made you feel so alone.
A czy ktoś Ciebie uważa za przyjaciela?
Ale takiego prawdziwego, jak w "Ani z Zielonego Wzgórza".
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet.
[To ze przestalismy byc przyjaciolmi wcale nie znaczy ze przestalem o Tobie myslec.
Ale prawda jest, ze niektore mosty nalezy spalic. Chociazby po to, zeby moc zyc dalej.]
Gambatte!
Wiem, że nie jest łatwo być mną, ale nie potrafię palić mostów, czyli definitywnie wykreślić kogoś ze swojego życia. Owszem, zdarza się, że nie zabiegam o kontakt, czy wręcz go unikam, albo że ktoś wykreśla mnie ze swojego życia, ale zawsze wierzę, że to się może zmienić, a jedyne co potrzeba to czasu, który musi w tym celu upłynąć. I odrobiny chęci.
Nie muszę palić mostów, żeby żyć dalej, to mi w niczym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie - wolę wiedzieć, że za mną nie została tylko pustka. Dla mnie każda chwila i każde wspomnienie są ważne - nie chcę się ich pozbywać.
A jeśli chodzi o to, czy ktoś uważa mnie za przyjaciela - tak. I to za takiego prawdziwego.
A ja uwazam, ze wywalenie mozliwosci komentowania anonimowym kretynom jest najlepszym rozwiazaniem dostepnym na rynku.
Pozdrowienia dla anonimowych kretynow - nie masz jaj sie podpisac to nie pisz.
scypio, do matki też tak mówisz?
Do Twojej caly czas tak mowi.
w nawiazaniu do postu: sikorka - przyjaciol zyskuje sie i traci przez cale zycie. jeszcze tego zycia troche zostalo, nieprawdaz?
w nawiazaniu do komentarzy: na pohybel anonimowym kretynom
Wiem, to prawda :) Mi chodzi tylko o to, że nie skazuję niczego na definitywny koniec :) Odrobina dobrej woli z drugiej strony i każdego jestem w stanie uznać za przyjaciela - troche to czasem naiwne, ale wierzę, że ludzie w większości są dobrzy, czasem tylko nieźle się z tym kryją ;)
Prześlij komentarz